Jest taka czułość, która wyciąga z grobu.

On powiedział Mario, a ona odpowiedziała Rabbuni. Zawołał: Anno, a ja ożyłam.

To dialog, który przenika i porywa.  Dialog, który podsumowuje mój czas Świąt, ale podsumowuje też tysiące dni mojego życia, poszukiwań, tęsknot, wyborów, wahań pomiędzy ciemnością a światłem, upadków, chwil zwątpień i bez nadziei. I tych, w których cichy szept podnosił mnie, by nadać tożsamość, wydobyć, prowadzić. 

Ambitne plany.

Zazwyczaj spędzałam Wielkanoc rodzinnie.  A jeśli nie, to zapełniałam kolejne dni spotkaniami z przyjaciółmi.
Wszyscy wiedzą, że mój dom jest zawsze pełen ludzi.
Tym razem, ten czas miał być inny. Ambitny. Tak, jak chciałam od lat, ale nigdy mi się nie udało.
Nie wyjeżdżać do rodziny, nie zapraszać nikogo, nie sprzątać, nie robić wielkich zakupów, nie szukać ludzi,
nie dzwonić po to, by zagłuszyć ciszę.
Chciałam pobyć sam na sam ze wszystkim co ma się wydarzyć. Iść krok w krok za Tym, który idzie witany okrzykami radości, zielenią palmowych liści, ale jest sam. Nie stracić go z oczu, być blisko, choćby tłum chciał mnie odsunąć. Słyszeć pomimo hałasu, widzieć to, czego nie widać. Jeśli trzeba, poczuć ból.
Dać swoje oczy, gdyby chciał spojrzeć, i być gotową na czułość. I nie patrzeć nigdzie indziej, i nie widzieć nikogo innego. Nie dzielić serca.

Chciałam być, z przyjacielem, który będzie umierał… Taki miałam plan, i tak zaczęłam Wielki Tydzień.  

Syn wyjechał do dziadka, telefon milczał, a ja żyłam ciszą, ogarniając tylko niezbędne rzeczy.
Nawet telewizor przestał działać pokazując na pustym ekranie info: proszę opłacić zaległy rachunek.
Znak, aby zrobić to, co planowałam od dawna: pozbyć się telewizora! 

Pomyślałam, że będzie mi brakować Rancza i Ojca Mateusza. Dwa cudne, swojskie  światy, w które zawsze można było wskoczyć, żeby zapomnieć o teraz. Taka przyszywana rodzina. Herbata,  pudełko lodów, miska słonecznika do łuskania, kocyk, i Wilkowyje. Namiastka szczęścia. 

Czwartek.

W czwartek, gdy na chwilę wyszło słonko, uznałam, że posprzątam tarasy, zagrabię trawę, ogarnę garaż.
Ale pojawiły się chmury, więc chodziłam pomiędzy poezją Brandsteattera, szybkim prasowaniem, i czekaniem na wieczorną liturgię.
I trafiłam w miejsce, gdzie Wielki Czwartek naprawdę był agapą. Kilometr od domu, w miejscu, w którym nigdy wcześniej nie byłam. Uśmiechający się do siebie ludzie, zakonnicy witający w drzwiach, znak pokoju przekazywany uściskiem dłoni… Zapomniane gesty, które mnie rozczuliły.
To było pierwsze przytulenie, które dostałam.

Piątek.

W Wielki Piątek udało mi się nie wykonać żadnego telefonu, nie zajrzeć do starych zdjęć. Naprawdę byłam z Nim. I było mi dobrze, choć coraz smutniej. Jakiś ciężar trudny do uniesienia. I mnóstwo pokus żeby uciec z pustyni, do ludzi, do świata.
Gdy mój syn miał 8 miesięcy, odepchnął się nóżkami od stołu, i wysokie dziecięce krzesełko w którym siedział, przewaliło się do tyłu, a on uderzył głową w posadzkę. Okazało się, że ma pękniętą czaszkę i musi spędzić w szpitalu kilka dni na obserwacji. Pamiętam to uczucie, kiedy leżał przypięty pasami do łóżeczka  krzyczał z całych sił. Pamiętam rozdzierającą serce bezradność, i myśl, że nie wytrzymam… Że nie ma na świecie gorszych rzeczy, niż własne cierpiące dziecko. I jednoczesne pragnienie bycia z nim w szpitalu i ucieczki, bo nie dam rady, bo jeszcze chwila, a umrę z rozpaczy…

I taki był ten Wielki Piątek. Im bliżej wieczora, tym większa bezsilność, chęć ucieczki. I poczucie własnej małości. Tyle deklaracji, tyle słów, zapewnień miłości i nie daję rady… Jak uczniowie którzy posnęli w Ogrójcu,
a potem uciekli spod krzyża…

Podczas liturgii poczułam pustkę i samotność. I słodycz i gorycz. I coś, na co nie ma słów.  Pomiędzy ciemnością a światłem, pustką a pełnią. Pomiędzy śmiercią a życiem. Bóg umarł.
Wiem, że wstanie, ale… Wielki Piątek, co za chwila…
Adorując krzyż, oddałam Mu wszystkie samotności, pragnienia, tęsknoty. Miłość i bezmiłość.
Wszystko, co ponad moje siły. Wszystko w Jego ręce. I spojrzałam bez słów prosząc: zabierz.

Światło Zmartwychwstania.

Późnym wieczorem zadzwonił telefon. Ktoś bliski, ale niespodziewany.
W zwykłej rozmowie usłyszał to, czego wcale nie wypowiedziałam. Kazał kupić łososia, borówki, dużo  śmietany. A następnego dnia przyjechał na obiad, żebym nie była sama.
Zjadłam dużo kalorii, dowiedziałam się jak działa syfon do bitej śmietany. Podzieliłam się sobą, pokazałam ważne dla mnie zdjęcia, opowiedziałam o tym, o czym niewielu ludziom opowiadałam. I słuchając Lacrimosa Preisnera, już chwilę przed Zmartwychwstaniem, poczułam radość Zmartwychwstania.  

Mój Bóg to Rabbuni, ten który kocha mnie bardziej niż ja samą siebie, który zawstydza mnie troską i czułością, wyciąga z grobu, posyła swoje anioły, działa przez  ludzi, przez ich spojrzenia, gesty.  Otacza pięknem i mówi: zobacz, to wszystko dla ciebie stworzyłem,  bierz i raduj się. 
I codziennie chce mi dawać światło  Zmartwychwstania. Siebie.

O. Krzysztof Pałys napisał: Bóg kocha mazurka nie dlatego, że śpiewa, ale mazurek śpiewa, bo Bóg go kocha… 

I taka jest prawidłowość . Najpierw On woła mnie po imieniu: Anno, Aniu, Aneczko… 
Otwórz mi, siostro moja, przyjaciółko moja, gołąbko moja… Pnp 5,2
Dopiero, gdy usłyszę ten głos, tańczę, śpiewam, cieszę się wiosną, i umiem odpowiedzieć czule patrząc Mu w oczy : Rabbuni.   Jak Maria Magdalena, jak  Maria namaszczająca Mu stopy najdroższym olejkiem świata, 
jak  niewidomy, któremu przywrócił wzrok…
Bo sama nic nie mogę. Łaską zostałam zbawiona

To były bardzo dobre święta.
Przeżyte do głębi. Pokazujące prawdę o mnie i o Bogu. O mojej słabości i Jego Mocy. O dwóch miłościach tak różnych. Mojej i Jego. O dwóch miłościach, które bez siebie nie mogą żyć.

On wypowiada twoje imię. Słyszysz tą czułość? Wyciąga przebitą dłoń, szuka twoich oczu. Chce cię podnieść z grobu, wydobyć z każdej śmierci, dać wolność od wszystkiego i radość życia.
Powiedz Rabbuni, i idź…

Gdzie Duch Pański, tam wolność.
2 Kor 3,17 

Nie będą już łaknąć ani nie będą już pragnąć,
i nie porazi ich słońce ani żaden upał, bo pasał ich będzie Baranek,
który jest pośrodku tronu, i poprowadzi ich do źródeł wód życia: i każdą łzę otrze Bóg z ich oczu.
Ap 7,M


(Łączna liczba odwiedzin 3 060 , odwiedzin dzisiaj 1 )

1 Komentarz

  1. I. 7 kwietnia 2021 at 16:45

    … mogłabym czytać bez końca…
    … jest jak balsam… wspaniałe…