Szczęście
wierzę w szczęście częściowe
trochę dziś trochę jutro
z coraz dłuższym pomiędzy
w takie co przychodzi nagle
nie usiądzie
nie da się pogłaskać
i nigdy się nie oswoi
ucieknie zanim spróbujesz nazwać
czule po imieniu
***
jest taka przestrzeń między nami
miękka nienazwana
wtulam się
i bez dotknięcia jestem
prawdziwa ciepła ze świata rozebrana
***
uwolnij mnie od szmat tysiąca
dużej szafy
od piękna rzeczy pięknych
od stabilnej pracy
od piasku morza pieszczot
bzów szumiących w głowie wiosny co uwodzi
i od przyjaciół
co kocham bardziej czasem bo mniej nie umiem
i goszczę serdeczniej i częściej
niż Ciebie
***
wspólne drzwi i wspólne krzesła
zajmowane naprzemiennie
obrus biały jak sukienka
chabry kwiatki ślubne letnie
my nie my
osobno całkiem
wciąż przy jednym smutnym stole
wspólna zupa
wspólny garnek
cisza
pustka poobiednia
***
odeszłam od człowieka
nie wytrzymując tęsknoty gdy był najbliżej
odeszłam od Boga
nie mieszcząc miłości w głupiej bezmiłości
nie mogę odejść od siebie
obcej do samego środka
wokół pustka bez ścieżek
stoję w miejscu
co nie jest jeszcze końcem ani początkiem
czekam na siebie
taką
jakiej nie znam
Rzeczy ostateczne
rzeczy ostateczne nie przychodzą nagle
ciało się kuli tyle razy przecież
i dłonie obrączkami spięte
bez wzruszenia idą
nie szukają siebie
skóra bez tęsknoty
usta bez pragnienia
i coś co biegło jak dziecko
skuliło się schowało
udaje że umarło
nie pyta dlaczego dlaczego
aż któregoś roku
czas pod powiekami
lepszy niż za oknem
bzy z dzieciństwa
fioletowo pachną mocniej
i dom rodzinny wyraźny
ciepły
prawie doskonały
Czekam
czekam na rozwiązanie
jak matka
z wielkim brzuchem cierpienia
bo nie urodzimy się od nowa
bo ja nie chcę umrzeć
bo ty nie chcesz umrzeć
w sobie
dla siebie
i zmartwychwstać
dla nas
***
Okryłeś mnie swoim płaszczem
bym się już nie wstydził
włożyłeś sandały pierścienie
jakby było mało
Syna dałeś za brata
i czekasz co dzień przy drodze
na moje serce niewierne
starzec zgarbiony tęsknotą
król wszechświata
***
płaczesz? nie trzeba
śmierć nic nie kończy
to jakby usiąść
odpocząć wreszcie
być już naprawdę
odetchnąć może
i widzieć więcej
i kochać więcej
***
dziękuję Ci za wszystko
co we mnie niespokojne
co nie znajduje szczęścia w szczęściu
chodzi tam z powrotem
wlecze się stopą po stopie
miejsca swojego nie ma
po omacku boli tuła się
woła dziurą w sercu
do Serca
czeka
Modlitwa
przeprowadź mnie
ode mnie do Ciebie
delikatnie bez pośpiechu
od modnej torebki manicuru
do współczucia światu
że nie jest wieczny
że skończy się nagle
w pół oddechu
i od przyjaciół
co kocham bardziej czasem bo mniej nie umiem
i goszczę serdeczniej i częściej
niż Ciebie
od spojrzeń zalotnych ulotnych
do uważności
na łzę
na ciszę
na chwilę
na to
że ja to skrawek
w planie większym szerszym
i że beze mnie się nie uda
przeprowadź mnie
stąd
do Miłości
***
Spojrzę ku ciemności
w głębiny serca wejdę
zapłaczę
I wyprowadzi mnie z grobu
na łąkę falującą trawą
miękką jak jedwab pachnącą pełnią i bezkresem
I ciemność moja rozświetli się światłem
I hałas mój ścichnie w śpiewnej ciszy
I toń moja lepka w głębię się przeleje
Między sercem i wątrobą
zapełni się przestrzeń
otchłań bezdomna
do siebie powróci
***
łza
moja modlitwa
w imię Ojca
Jezusa
i Ducha Uzdrowiciela
pokój serca
niech da