Najlepszy prezent

Już jako nastolatka wiedziałam jakie będzie miał oczy, jakie włosy, i że to będzie on.
Wiedziałam jak będzie się uśmiechał i jak poruszał. Jakbym widziała kogoś, kto od dawna istnieje. Jakby zaplanowany od wieków.

A przecież miał się pojawić dopiero za kilka lat. W realu, zobaczyłam go 11 lutego 1995 roku, tuż przed północą, po intensywnym, ale ekspresowym porodzie. Rozpychał się niecierpliwie a ja nie wiedziałam jeszcze, że taki właśnie będzie już zawsze… Szybki, głodny świata. Urodził się po czasie, więc na maluśkich paluszkach miał długie paznokcie, którymi w pierwszych sekundach podrapał sobie cała buzię. Położna powiedziała, że nożyczkami to niebezpiecznie, i że mam je obgryźć…

Dzieciństwo.

Pamiętam nieprzespane noce, szkoda mu było czasu na sen. Wstawał o trzeciej rano,
gotowy do działania. I nie jakieś tam książeczki, samochodziki itd, trzeba było grać na gitarze,
robić występy, codziennie mieć coś. Później już zawsze chciał robić sto rzeczy na raz.

Chyba byłam wymagającą mamą, pilnowałam codziennego grania na pianinie, nauki języków, sprawdzałam wypracowania, a gdy miał 14 lat, namówiłam go na pisanie książki. Nie znosił tego. Ale pisał. Codziennie dwie strony. Gdzieś jeszcze jest te 60 stron tekstu, moim zdaniem, całkiem dobrego…

 

Czasem się śmiejemy. I myślę sobie, że byłam okropna.
Powtarzałam: możesz wszystko, działaj, próbuj, świat należy do ciebie. Uczyłam go, że większość rzeczy zależy od niego. I że da radę. To była dobra szkoła.

Teraz.

Teraz, nie dzwonię codziennie. Zdarza mi się nie wykręcać numeru przez miesiąc, i czasem nawet nie wiem, czy jest w tym samym mieście, czy gdzieś na końcu świata. I jaką ma obecnie dziewczynę. Ale jak każda mama, mam na dnie serca lekki stres, co będzie za dziesięć, dwadzieścia lat.
Czy będzie szczęśliwy, czy spełni swoje marzenia. Czy wybory które podejmie zaprowadzą go
w dobrą stronę.

Sztuka tracenia

Macierzyństwo to sztuka tracenia, i nie wtedy, gdy dziecko wyprowadza się z domu, ale od początku, gdy na spacerze podaje rękę komuś obcemu, i zapomina o tobie, gdy w przedszkolu zakochuje się w pani wychowawczyni. W szkole, gdy koledzy zajmują miejsce rodziny.
Na planie filmowym, gdy pasja staje się najważniejsza na świecie. A tam przyszywane mamy, ciocie, wujkowie, dziadkowie. Najlepszym dziadkiem, był Franciszek Pieczka, z którym Maciek mógł rozmawiać godzinami. I wcale nie chciał wracać do domu.

Takie tracenie jest nieuniknione. I najważniejsze, żeby dziecko nie było całym światem,
żeby pamiętać, że to odrębny człowiek dany mi na chwilę. Że wyszedł ze mnie, ale nie należy do mnie. Należy do Boga i ma swoją misję do spełnienia.

I do końca życia trzeba godzić się na odrębność, na inne poglądy, na patrzenie w przeciwnym kierunku, na ciągłe odchodzenie, wracanie tylko na chwilę.
Na to, że każda minuta jest darem. I trzeba kochać. Kochać bezwarunkowo. Choćby jego decyzje nie mieściły mi się w głowie.

Mieć swój świat. Zadbać o szczęście.

Dlatego, myślę, że to ważne, aby nie żyć życiem dziecka. Mieć swój świat. Całkiem odrębny.
I trzeba o ten świat zadbać, pokochać i pielęgnować. Mieć pasje, swoje zajęcia, przyjaciół.
Od początku. Bez wyrzutów sumienia, że tracę czas na siebie, że nie jestem cała dla niego.
Do dziś widzę, że mój syn jest szczęśliwszy, gdy ja jestem szczęśliwa. To daje mu radość,
ale też zdejmuje odpowiedzialność.

Ufać sobie.

Dziś, gdy przewijam instagrama, fb itd, widzę przestrach niektórych kobiet. Jakie jedzenie,
jaki kocyk, jakie zabawki, jakie wychowanie. Antyalergiczne, bezglutenowe, drewniane…

Nie neguję, ale myślę, że presja jest tak wielka, że wiele kobiet przestało wierzyć w swoją intuicję,
w naturalną zdolność, do bycia najlepszą matką na świecie. Bo liczy się tylko miłość.
Nie perfekcyjna, ale zwyczajna, codzienna. W której jest miejsce na pomyłki, na słabość,
czasem na bezsilność, bezradność. Na nieumyte naczynia, niewyprane rzeczy, czasem niezdrowe jedzenie, na słabe dni. I świadomość, że nie trzeba wszystkiego wiedzieć i z wszystkim zdążyć.
Liczy się tylko miłość. A wszystko inne, to tylko dodatek

Ufaj sobie, bądź dla siebie czuła i wyrozumiała. Nie pytaj wciąż czy dobrze czujesz, czy ci się coś nie wydaje. Masz w sobie wszystko, co potrzebne, żeby dobrze oceniać sytuacje, by stawiać granice,
by wiedzieć co jest dobre, a co złe. Żeby nauczyć dziecko wolności, musisz najpierw sama ją poczuć.

Ja trochę to przegapiłam. Ale nadrabiam. Bo nigdy nie jest za późno…

Syn. Najlepszy prezent jaki dostałam. Bóg wymyślił go dla mnie przede mną. Zanim zdążyłam zamarzyć. On znał go od zawsze. Przed  moimi rodzicami i dziadkami. I zaplanował ich miłość
aby z nich mógł kiedyś powstać chłopiec, którego urodzę.

Druga Mama.

11 lutego, to dzień Matki Bożej z Lourdes. Niepokalanej.
Właśnie Jej zawierzyła mnie moja mama jeszcze przed moim narodzeniem i mimo, że lekarze mówili, że nie mam szans, to urodziłam się zupełnie zdrowa.

A ja powierzyłam Jej mojego syna, który urodził się w Jej święto, i wiem, że przez 26 lat, opiekowała się nim najlepiej. Taka wymiana miłości.

Wszystkiego najlepszego z okazji 26 urodzin.

(Łączna liczba odwiedzin 6 494 , odwiedzin dzisiaj 3 )

  1. Krzysiek 12 lutego 2021 at 09:53

    Pięknie opisane, brak słów. My mamy dwie córki jedną niepełnosprawną drugą w pełni zdrową, gdy dano nam znać dwa lata po przysposobieniu starszej córki, że jej siostra biologiczna czeka na przysposobienie, ale jest po wylewie, (już wiadomo było, że starsza jest chora) i czy się decydujemy to zapytałem tylko kiedy możemy przyjechać. Dziś młodsza uczy się bardzo dobrze, jest w pełni zdrowa i bardzo zdolna, gra na kilku instrumentach, śpiewa w chórze i czego się nie dotknie to jej wychodzi. Wielki szacunek dla Pani Mamy. Zapraszam, gdy będą Państwo w Głubczycach do mojego Stowarzyszenia „Tacy Sami”. Pozdrawiam z pięknie zaśnieżonych Głubczyc.

    1. admin 13 lutego 2021 at 23:48

      Pięknie!! Dziękuję i pozdrawiam! Może kiedyś do zobaczenia, kto wie 🙂

  2. G. 12 lutego 2021 at 17:06

    Zgadzam się ze wszystkim w 100%! Kochać kogoś prawdziwie to dać mu wolność – pozwolić dzieciom iść własną drogą! Podziwiam Panią za niezwykle mądre i dojrzałe podejście do tematu i gratuluję pięknej relacji z synem!

    1. Agnieszka Kocz 18 lutego 2021 at 21:34

      Sztuka tracenia… Dziękuję za ten wpis. Piękny i pożyteczny. Mam w domu taki egzemplarz, który też nie traci czasu na sen, a energia go roznosi, wszędzie go pełno i choć ma dopiero 6 lat to już czaruje wokół świat. Nie potrafię sobie wyobrazić, że kiedyś nie będzie naszej wspólnej codzienności, że nie będę go wspierać we wszystkim, że nie będę znać jego problemów a jednak tak właśnie będzie. I tak powinno być. Powoli musze się na to przygotowywać. Dziekuje za podzielenie się refleksjami i mojemu zatrzymaniu sie w tym matczynym miłowaniu. Choc na chwilę;) Serdeczności

  3. MArysia 8 kwietnia 2021 at 22:52

    Ale masz lekkie pióro Aniu, przyjemnie się czyta. Może czas na Twoje 2 strony dziennie i ksiązkę ?:)